Do komentowania tematów motoryzacyjnych nadaję się tak samo jak Pawłowicz i Piotrowicz do Trybunału Konstytucyjnego. Nie potrafię odpowiedzieć na podstawowe pytania, czyli ile moje auto ma koni, albo czy zastosowano w nim jakąś tam technologię. Wiem, że jest białe (nie jakaś Biel Arktyki czy coś, po prostu jest białe). Auto jest wprawdzie wielkie, ale tylko dlatego, abyśmy mogli ciągnąć z rodziną przyczepę kampingową na wakacje.
Miernikiem użyteczności auta w moim przypadku jest to, czy zmieści się do niego pięć osób i kosiarka do trawy. Kiedy wybieram nowe auto (średnio co 10 lat, więc sami już rozumiecie) siadam z tyłu, ponieważ bardzo mnie interesuje, czy kiedy będę w swoim aucie pasażerem, to czy będzie mi wygodnie. Chociaż jako pasażer podróżuję bardzo rzadko, to zazwyczaj w takim stanie, że powinno być mi wszystko jedno nawet jakbym jechał w bagażniku (a nigdy nie wpadłem na to, żeby sprawdzić czy się zmieszczę do bagażnika, muszę spróbować za siedem lat). Ale skoro już mam prawo głosu (w przeciwieństwie do opozycji w sejmie) to oczywiście się wypowiem. Wiecie to tak samo jak zapytać przeciętnego Polaka o piłkę nożną albo medycynę; zna się na tym każdy.
Otóż nie będziemy tu sobie z motoryzacją cukrować. Marketing motoryzacyjny jest bardzo podobny do polityki. Wybitnie rzadko spełnia swoje obietnice. Aż dziw mnie bierze, że jeszcze nikt nie pozwał żadnego producenta o kłamstwo motoryzacyjne (tak samo zresztą, jak nikt nie idzie siedzieć za niespełnione obietnice wyborcze). Bo czy kiedyś udało Wam się osiągnąć poziom spalania na takim poziomie jak w folderze reklamowym? Chyba na luzie i z górki. Największa afera w historii motoryzacji Dieselgate* w zasadzie przechodzi bez echa. Czujecie się poszkodowani? Zapomnijcie o odszkodowaniu, Volkswagen skrzętnie zamiata brudy pod dywan. Ponoć lepiej nie wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę. Dorzucam do tego samochody.
Próbowaliście ostatnio zmienić żarówkę w swoim aucie? W zależności od modelu, jesteście usmarowani albo po łokcie, albo po pachy, że nie wspomnę o pokaleczonych palcach. W niektórych przypadkach nie wymienicie jej w ogóle, ponieważ wymaga to zdjęcia nadkola, wyjęcia akumulatora albo demontażu przedniej atrapy. Aha, nie zapominajmy o odpowiednich kluczach lub wkrętakach z gwiazdką, ale co tam, przecież zestaw bitów każda kobieta nosi na co dzień w swojej torebce. Ale przecież serwis chętnie Wam tę żarówkę wymieni za parę złotych. Mnie ostatnio serwis wymienił nawet bateryjkę w pilocie. Wprawdzie zrobiłem to samemu kilka tygodni wcześniej, ale co tam będą sprawdzać lub się pytać.
Najzabawniejsze są w przemyśle motoryzacyjnym wizyty w serwisie właśnie. Oczywiście jest to śmiech przez łzy. Największym zaklęciem jest słowo „moduł”. Jak coś nie działa, trzeba wymienić moduł. Nie jedną rzecz: kondensator, opornik czy jakąś duperelę. Trzeba wymienić moduł od tego czy od tamtego. Moduły mają bardzo często tę cechę, że montuje się je parami. Dlatego czasem należy wymienić oba. Aha i jeszcze jedna koincydencja. Te najdroższe i najbardziej wpływające na funkcjonowanie pojazdu mieszczą się wyłącznie z przodu. Zgadnijcie dlaczego.
A jednak pomimo tych wszystkich ewidentnych wad, ekscytujemy się motoryzacją. Po prostu kochamy samochody. Od Tuk Tuków na Sri Lance po limuzyny londyńskiego City, dopieszczamy, pucujemy, przyozdabiamy, dobieramy wyposażenie i akcesoria, a potem to wszystko myjemy w specjalnie wyprodukowanych szamponach, mydłach i woskach. I nie daj Boże, żeby nam ktoś puknął drzwiami na parkingu. Awantura. Sądzę, że nie byłoby tylu wypadków, gdyby marketerzy zamiast sielskich obrazków przystojnych mężczyzn i cudownych kobiet w ich pędzących maszynach, sugerowali jednak, że bądź co bądź, często wybieramy w salonie trumnę. Luksusową co prawda, ale jednak trumnę. Ciekawe, czy wtedy taką wagę przywiązywalibyśmy do koloru? „Życzy Pan sobie zginąć w naszym nowym Czerwonym Piasku Pustyni czy Arktycznej Bieli?”. Konfigurator też by się chyba nie cieszył taką popularnością.
To ciekawe zjawisko socjologiczne. Według mnie samochody mają wiele wspólnego z żarówką. Są prawie tak samo stare (pod kątem konstrukcji) i tak samo nieefektywne. Podać przykład? Proszę bardzo. Wiecie ile tradycyjna żarówka tworzy światła z energii, którą jest zasilana? Około 5%. Reszta marnuje się w postaci ciepła. Z samochodami jest podobnie. Tworzymy machiny ważące po 2,5-3 tony, wykończone skórą, aby przewieźć cztery litery o wadze może osiemdziesiąt kilo. Stary suchar: „ilu trzeba policjantów, żeby wymienić żarówkę? Pięciu. Jeden stoi na stole i trzyma żarówkę, a reszta kręci stołem”. A ile trzeba samochodów, aby przewieźć pięć osób? Pięć. Wystarczy spojrzeć rano na samochody wokół nas.
W muzeum egipskim w Kairze na jednym z pięter znajduje się rycina przedstawiająca służących niosących lektykę z faraonem. Zresztą podobne rysunki znajdują się w muzeach chińskich, indyjskich czy wśród artefkatów Afryki. Lektyki musiały być całkiem powszechne. Były pięknie i bogato zdobione często szlachetnymi metalami czy kamieniami. Również ze specjalnym wyposażeniem mającym uprzyjemnić podróż. Cóż za śmieszny pojazd. Czterech lub sześciu ludzi niesie jednego faceta.
Ktoś kiedyś za tysiąc lat odkopie i nasze wehikuły pokryte grubą warstwą piachu. Może odnajdzie katalog na tylnym siedzeniu lub w schowku i oprawi w ramki jak my rycinę w Kairskim muzeum. I zza pleców oglądających dobędzie się głos: „Co za śmieszny sposób przemieszczania się. Jaki nieefektywny. I żeby wykończyć całą planetę dla takiego wynalazku? Mieli rozmach s…ny ”.
* Ujawnione w 2015 roku montowanie w samochodach produkowanych przez firmę Volkswagen AG oprogramowania pozwalającego na manipulację wynikami pomiarów emisji z układu wydechowego. [przyp. red.]
Artykuł ukazał się w ostatnim numerze OOH magazine – wersja online do pobrania TUTAJ.