Logo

Event MIX

ZZA KULIS: Online kontra offline | Sebastian Prokop

Notebook with events word on computer desk with pencil notepad and clock for event planning concept

Największy krwotok branży eventowej – powstały na skutek epidemii Covid 19 –  został zatamowany. Z pomocą przyszedł internet i platformy streamingowe. Po zabójczym przestoju stopniowo rośnie ilość zapytań ofertowych o spotkania online. Jednak dociskając przesiąkającą chusteczkę do rany, coraz częściej zadajemy sobie pytanie – co dalej? Czy to już jest na zawsze? Czy po epidemii eventy wrócą w znanej nam formie? Czy może zostaną zastąpione wydarzeniami organizowanymi wirtualnie? Skoro teoretycznie da się to zrobić, co każda agencja eventowa próbująca pozostać przy życiu stara się obecnie udowodnić, musi być jakiś powód, dla którego dotychczas spotykaliśmy się na salach konferencyjnych czy w plenerach.

Moje dotychczasowe przemyślenia poczynione podczas obecności za kulisami wszelkiego rodzaju wydarzeń firmowych prowadzą do wniosku, że konwencjonalny event zaspokaja (chociaż w tej chwili powinienem chyba użyć czasu przeszłego…) przede wszystkim prymalne instynkty każdego człowieka. Można powiedzieć, że stanowi pewien ekwiwalent plemiennych rytuałów i jest przestrzenią, w której można zaobserwować archetypiczne ludzkie zachowania i postawy.

Wyczekiwanie ze smartfonem w ręku na zdjęcie z celebrytą za kulisami przypomina mi polowanie z włócznią na dzikie zwierzę. Szaleństwa na parkiecie w rytm dobrze znanych przebojów zespołu Perfect to odpowiednik szamańskiego tańca i pieśni przy ognisku. Zasiadanie pod ogromnym logotypem wyświetlonym na suficie jest jak gromadzenie się wokół świętego totemu. Ujeżdżanie byków to popularna tradycja na wielu kontynentach, mającą na celu odróżnienie chłopców od mężczyzn – czyż nie majaczy Wam przed oczami ten obrazek z pikników firmowych? Dodajmy do tego, że jeśli chodzi o kwestie merytoryczne, częsty briefing dla konferansjerów brzmi „zróbmy to możliwe szybko i na wesoło, żeby tych ludzi nie zanudzić” i mamy gotową odpowiedź na pytanie do czego w gruncie rzeczy potrzebujemy tradycyjnych eventów. Dążę do konkluzji, że pewne elementy kultury są z nami od wieków w niezmienionej formie – wspólne ucztowanie, wymiana uścisków dłoni, muzyka na żywo. Czy tego chcemy czy nie – jesteśmy istotami stadnymi, które mają określone potrzeby związane z byciem w grupie, niekonieczne zaspokajalne za pomocą łącza internetowego. Długotrwała, przymusowa izolacja skutecznie uświadamia nam naszą naturę i zrozumiałym jest, że szukamy sposobów na podtrzymanie dotychczasowej rutyny społecznej w nowej rzeczywistości. Koncerty z kanapy, kolacje ze znajomymi przez Skype czy internetowe gry integracyjne – super, że istnieją i w trudnych czasach dają nam namiastkę normalnego życia. Jednak przypomina to spożywanie posiłków z diety pudełkowej. Przez chwilę da się je jeść, ale na dłuższą metę odgrzany w mikrofalówce kotlet z plastikowej tacki nie smakuje tak samo, jak świeży specjał wyjęty prosto z piekarnika.

Nie twierdzę, że online jest zły. Wręcz przeciwnie – sam uważam, że w pewnych obszarach komunikacji, ta drogą wymiany informacji, sprawdza się lepiej, niż spotkanie „na żywo”. Przypomnijcie sobie, ile razy jechaliście w korku na drugi koniec miasta, żeby omówić na spotkaniu coś, co można było podsumować za pomocą krótkiej telekonferencji. Okazuje się, że można oszczędzać czas marnowany na bezproduktywne posiedzenia. Prezentacja produktowa czy strategiczna w ciekawszej formie, niż tradycyjne, przydługie wystąpienie ze slajdami w tle? Podoba mi się – zwłaszcza kiedy w dodatku mogę ją obejrzeć kilkukrotnie i to w dowolnym momencie, nie będąc rozpraszanym rozmowami w rzędzie za mną. Wiedząc, że trudno jest utrzymać uwagę widza przed ekranem, uczymy się także jak uatrakcyjniać i kondensować treści do niezbędnego meritum. Przekonująca jest także coraz doskonalsza możliwość połączenia z gośćmi specjalnymi – wykładowcami, prezesami, ekspertami. Brak wolnego terminu na podróż z Gdańska do Krakowa przestaje być przeszkodą w udziale podczas wydarzenia. Online działa, ale niech się nie rozpycha łokciami, tylko służy tam, gdzie jest jego miejsce.

W tej chwili jesteśmy skazani na spotkania wirtualne, jednak – według mnie – kiedy pandemiczny kurz opadnie, ze zgliszcz wyłoni się eventowa hybryda. Będzie to formuła, która wykorzystuje najlepsze cechy zdigitalizowanej  rzeczywistości i realnego świata. Zaspokajająca chęć bycia razem i oferująca skuteczność w przyswajaniu niezbędnej wiedzy. Poprawimy to, co ułomne i jeszcze bardziej docenimy to, co ważne.