Logo

Gadżety reklamoweTylko w OOH magazine

Dekada przyjaźni i biznesu | Maja Pietkiewicz, FRIENDS

Od lewej: Maja Pietkiewicz, Daniel Bobin i Anna Kobyłt.

O „przyjacielskich” początkach, niekorporacyjnym i nieszablonowym podejściu do biznesu, pierwszych sześciocyfrowych zleceniach i o tym, jak rynek zaufał „młodym” mówi Maja Pietkiewicz, współwłaścicielka i Członkini Zarządu w firmie Friends, świętującej w tym roku dekadę działalności.

Friends, czyli przyjaciele. Zatem – jak to wszystko się zaczęło?

Nie rozpocznę od „za górami, za lasami”, ale faktycznie wśród lasów i pagórków, ponieważ dość malowniczo położona jest nasza Zielona Góra, i choć nie wszyscy jesteśmy tu urodzeni, kochamy ją chyba tak samo mocno. Poznaliśmy się dokładnie w firmie Senator Polska, czyli krajowym oddziale producenta, którego jesteśmy przedstawicielem na rynku polskim i w krajach bałtyckich. Ja już z dużym stażem, ponieważ pracę w firmie zaczęłam, będąc jeszcze studentką grafiki. Po latach dołączyła Ania, osoba chyba najszybciej awansująca w historii firmy. Niecałe dwa lata przed zamknięciem oddziału zasilił nasz zespół Daniel, który przybył z totalnie innej branży i szybko złapał bakcyla. To my stanowimy friendsowy trzon. Po zamknięciu polskiej filii Senatora, firma Koziol zaproponowała nam dystrybucję marki, później dołączył sam Senator i tak w maju 2014 roku zawieszaliśmy szyld z napisem Friends. Towarzyszyła nam wtedy moja siostra Monika, która na jakiś czas miała ochotę na zmianę branży.

Dlaczego Friends? Po pierwsze przyjaźnimy się ze sobą, po drugie od razu wiedzieliśmy, jaki charakter ma mieć nasza firma i w jaki sposób chcemy pracować z ludźmi. Nie wyobrażaliśmy sobie korporacyjnego podejścia, gdzie „cyferki” są ważniejsze od człowieka. Do tego doszła szczypta miłości do serialu, który wszyscy oglądaliśmy we wczesnej młodości. Zabawne, kiedy czasem nasi znajomi dopytują, nie wierząc w 100% czy my się naprawdę nie kłócimy. Nie ma między nami wojen, a ewentualna odmienność spojrzeń jest zdecydowanie wartością dodaną, z której czerpiemy garściami.

Ważnym elementem Waszej historii były pierwsze targi pod szyldem „Friends”. Jak wspominacie ten czas?

Było sporo emocji, choć nie startowaliśmy od zera. Przecież byliśmy już w branży, mieliśmy doświadczenie, w ofercie rozpoznawalne marki, znaliśmy klientów, naszych partnerów i innych dostawców. Można powiedzieć, że po prostu dokleiliśmy do już istniejących skrzydeł lotki z naszej pasji i energii. Trudność mogły wygenerować zmiany u naszych dostawców. W firmie Senator wtedy było sporo modyfikacji, szykowały się kolejne i nie byliśmy pewni, jak zareaguje rynek. Po drugie, powierzono nam, dość młodym ludziom z małym menadżerskim doświadczeniem, wyłączną dystrybucję. Nie mieliśmy obaw, że nie sprostamy zadaniu, ale czuliśmy jego wagę. Nasza praca została nagrodzona wieloma życzliwymi komentarzami, słowami wsparcia, trzymanymi kciukami i oczywiście ciekawymi realizacjami. Trudno nie wspomnieć, że i Wy byliście w gronie kibicujących i wspierających nas osób.

Niewątpliwym krokiem milowym w waszej historii było pierwsze sześciocyfrowe zlecenie?

Zdecydowanie. Najpiękniejsze, że nie czekaliśmy na nie długo. Świetna realizacja z agencją reklamową, która jest nadal jednym z naszych najlepszych klientów. To były długopisy, więc oczywiście marka Senator. W krótkim czasie po tym zleceniu zrealizowaliśmy kolejne tak duże, tym razem na śniadaniówki marki Koziol z agencją, która jest nadal u nas w top 10. Takie plony skutecznie upewniły nas w tym, że nasze obawy co do akceptacji „młodych” przez rynek były płonne, że agencje traktują nas jako wiarygodnych partnerów. No i oczywiście dodały ogromnej energii i motywacji do generowania kolejnych projektów. Muszę o tym wspomnieć, choć nie wiem, czy Daniel mnie nie udusi. Wymyślił pewną tradycję. Kiedy wskakiwało duże zlecenie, informował nas jeszcze bez podawania szczegółów, wysyłając nam link do UWAGA! piosenki Popka „Raz na jakiś czas z nieba na nas leci siano”, wiedząc, że za tym panem nie przepadamy [śmiech].

Kolejne kroki to ugruntowanie pozycji na rynku i przedłużenie kontraktów z dostawcami. Okazało się więc, że „młodzi” się sprawdzili?

Realizowaliśmy plany, mimo zawirowań na rynku, generowaliśmy nowe pomysły, czasem nawet inspirując naszych dostawców. Nawiązaliśmy relacje z nowymi klientami. Pojawialiśmy się na targach, road showach, drzwiach otwartych agencji reklamowych. Byliśmy od początku bardzo aktywni. Myślę, że nasi dostawy to dostrzegli, a owocem tych obserwacji były także polecenia. Dzięki nim kontaktowały się z nami firmy szukające przedstawiciela na obsługiwanych przez nas rynkach. W ten sposób dołączyliśmy kolejną markę do naszej oferty, która wspaniale ją rozbudowała.

Zespół Friends podczas targów Festiwal Marketingu 2022.
Zespół Friends podczas targów Festiwal Marketingu 2022.

Nieszablonowe i niekorporacyjne podejście charakteryzowało Waszą imprezę o nazwie „Superbohaterowie”. Na czym polegał ten koncept?

Imprezę tę zorganizowaliśmy, żeby uczcić nasz pierwszy rok i podziękować klientom za to, że z nami byli. Przyznam, że określenie „klienci” czasem mnie, chyba nas wszystkich, boli. Nie lubię go. Jakoś odziera z człowieka i relacji. A to o ludzi chodzi. Stwierdziliśmy, że gdyby nie konkretne osoby, nie mielibyśmy czego świętować, więc to oni są naszymi bohaterami przez duże S. Tak powstali Superbohaterowie. Z barwną kolacją w uroczym hotelu w Zielonej Górze i świetnym DJ-em o wyjątkowej energii, z nieszablonowymi pomysłami. Ja pokusiłam się o narysowanie plakatów, które podczas imprezy znalazły nowe domy. W kolejnym dniu zabraliśmy gości na łono natury, dokładnie w rejs po Odrze, gdzie w malowniczej scenerii wśród ptaków i opowieści gotował dla nas nietuzinkowy człowiek. Barwna postać naszego miasta. Mija nam 10 lat, a nasi Superbohaterowie nadal je wspominają.

Biznes to relacje. Jak podsumowałabyś Wasze?

Nasze biznesowe podejście można określić jako trochę niebiznesowe [śmiech]. Myślę, że dlatego niektórzy nas prawie kochają, a innym nie jest z nami po drodze. I to jest ok. Każdy ma swoją energię. Najważniejsze dla nas, żeby żyć ze sobą w zgodzie, nie naginać się na maksa, nie udawać i nie sprzedawać się. Może dlatego współpracujące z nami od lat agencje nie mają obaw przesyłając do nas szeroką korespondencję ze swoim klientem, żebyśmy przygotowali ofertę. Dlatego zapraszają nas na spotkania do nich. Jest lojalność, jest i konkret. Mamy swoje zasady, których nie łamiemy. Jako współpracowników wybieramy też osoby, które są nam bliskie w spojrzeniu na świat. Wszystko musi być w podobnym przepływie, z szacunkiem do siebie, siebie nawzajem i świata, ze szczyptą zabawy i pełną odpowiedzialnością.

Do uznanych marek w Waszym portfolio, jak Senator czy Koziol, dołączył Xoopar. Jak sami mówicie, był to strzał w 10! Dlaczego?

Mamy tę markę w ofercie już prawie 8 lat, najpierw była to współpraca z firmą Intraco, której dystrybucja obejmowała markę. Świetni ludzie, z którymi złapaliśmy nić porozumienia już na pierwszym spotkaniu. Byliśmy zachwyceni ich ofertą, podejściem do pracy, ludzi i życia. Z wzajemnością, więc kliknęło. Nasze zaangażowanie mocno i szybko wypromowało markę Xoopar na rynku. W pierwszym półroczu trzykrotnie przewyższyliśmy założenia sprzedażowe. Produkty były świetnej jakości, pomysłowe, często zaskakujące – zatem doskonale pasowały do wizerunku marek Koziol i Senator. Mogliśmy z czystym sumieniem proponować je agencjom. Elektronika reklamowa jest bardzo ważną częścią naszego portfolio, a marka Xoopar zapewnia smaczne wzornictwo, ciekawe rozwiązania, niezawodność, i co istotne – produkty oraz sposób produkcji są zgodne z ideą minimalizowania obciążeń naszej planety.

Połączyliście siły z drukarniami. Jakie zmiany względem klienta niesie to połączenie?

Od początku współpracowaliśmy z kilkoma drukarniami w naszej okolicy. W pewnym momencie ilość realizacji była tak duża, że dodatkowy magazyn i transport traciły sens, wydłużały czas produkcji. A że wszyscy się lubimy, padł pomysł wspólnego budynku. Dzięki temu połączeniu działamy znacznie sprawniej. Mamy szybkie konsultacje niestandardowych pomysłów, ocenę możliwości znakowania nowych produktów, możliwość nagłych zmian. Nam ułatwia to codzienność, a klientom możemy zaoferować dobry serwis z opcją „na wczoraj”. Czasem tak istotną.

Co jest Waszym największym sukcesem i jakie macie plany na przyszłość?

O sukcesach mówiłam już dużo. Zdecydowanie możemy pogratulować sobie też tego, że nadal jesteśmy wierni naszym pierwotnym założeniom. Jeśli chodzi o plany, jest ich sporo. Pierwszy to rozbudowa oferty. Szukamy marek pasujących do naszego portfolio – stabilnych, bezpiecznych, innowacyjnych, a przede wszystkim europejskich, bo takie chcemy skupiać. W tym celu mamy rozpisany harmonogram wydarzeń i spotkań. W najbliższym czasie odwiedzimy np. targi w Niemczech, Francji czy imprezy skandynawskie. Rozbudowujemy także nasz zespół w firmie. W dłuższej perspektywie jest przeprowadzka na piętro budynku, co pozwoli nam przekształcić cały parter w magazyn, by móc dostarczać szybciej i więcej. Współpracujemy z naszymi dostawcami na różnych płaszczyznach i ta część ma szansę znacznie rozwinąć się w najbliższym czasie. A jeśli będzie go wystarczająco to zrealizujemy w końcu pomysły na domenach internetowych, które mamy od dawna wykupione. Rozwiniemy też naszą stronę internetową, bo wiemy, że w dzisiejszych czasach relacje z dobrze napisaną stroną są dla wielu równie ważne, jak te, o które dbamy personalnie.

Rozmawiała Katarzyna Lipska-Konieczko

Friends Maja PietkiewiczMaja Pietkiewicz
Współwłaścicielka i Członkini Zarządu w firmie Friends Sp. z o.o. Związana z branżą reklamową od ponad 20 lat. Absolwentka Wydziału Grafiki Artystycznej. Prywatnie – zakochana w sztuce i teatrze kinomanka, fanka jazzu oraz wszelkich form twórczych, miłośniczka leśnych wędrówek, fotografii, gotowania i wybornej lektury.

 

www.friends4friends.pl


Artykuł ukazał się w ostatnim numerze OOH magazine. Do wglądu online TUTAJ.