–
Główną motywacją do założenia firmy VOYTEX była chęć posiadania własnej działalności, a nie praca u kogoś. Już podczas nauki w liceum ekonomicznym miałem w głowie taki plan i tylko kwestią czasu było, kiedy zacznę go realizować. Jako 22-latek z głową pełną marzeń i zapasem entuzjazmu podjąłem swój życiowy krok milowy. Wiadomo, że własna działalność wymaga poświęcenia, ale z perspektywy czasu uważam, że było warto.
Inspiracją odnośnie branży trofeów był mój kuzyn Maciek, który rok wcześniej założył swoją firmę związaną z pucharami i działa do dnia dzisiejszego. Choć prowadzimy dwie osobne firmy w różnych częściach Polski, pomagamy sobie w pracy w miarę potrzeb. Z tego miejsca chciałbym serdecznie pozdrowić mojego kuzyna Maćka.
Początki działania firmy nie były łatwe. Pierwsza oferta produktowa była oparta na katalogu dużej polskiej firmy. Bardzo szybko okazało się, że wielu klientów otrzymało ten sam katalog (czasem nawet kilka katalogów) od kilku lokalnych firm podobnych do mojej. Zbyt często z ust klientów padały słowa „ja to już mam”, żebym mógł czymś pozytywnie zaskoczyć. Jednocześnie wymagania klientów rosły – musiało być coś innego, więcej kolorów, niższa cena, szybsza dostawa itd.
Wówczas zapadła kolejna ważna decyzja – zmieniamy dostawcę. Na jakiś czas rozwiązało to problem, ale nie na długo. Jak wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Faktycznie w pierwszych latach pracownia mieściła się w domu rodzinnym, kompletowanie zamówień odbywało się na stole kuchennym. Z czasem okazało się, że potrzeba więcej miejsca, więc dobudowaliśmy garaż, który stał się pierwszym magazynem.
Wielkim skokiem naprzód był również zakup pierwszej grawerki laserowej – nigdy nie zapomnę ekscytacji towarzyszącej przy rozpakowywaniu maszyny. Dziś dzięki posiadanemu parkowi maszyn wycinamy laserowo rozmaite materiały, takie jak: drewno, metal, plastik, plexi, a także możemy robić kolorowe nadruki UV. Praca w domu miała swoje plusy – bo było blisko i w każdej chwili można zrobić przerwę na obiad, ale miała też minusy – zapominalscy klienci potrafili pukać do drzwi późną nocą. Rekordzista odwiedził mnie po godz. 1 w nocy.
Postanowiłem oddzielić dom od pracy, zwłaszcza że potrzeby magazynowe stale rosły, więc wiadomo było, że prędzej czy później będzie potrzebny magazyn z prawdziwego zdarzenia. Było to przede wszystkim podyktowane stale zwiększającą się ilością produktów w ofercie wynikającą z ciągłego dążenia klientów do otrzymywania innych, coraz to ciekawszych wzorów. Dziś nasz magazyn jest kilkanaście razy większy od pierwszego magazynu, a to jeszcze nie jest ostatnie słowo. W planach jest dalsza rozbudowa.
Tak jak wspomniałem wcześniej, zmiana dostawcy pomogła, ale nie na długo. W 2007 roku wpadłem na pomysł pójścia swoją drogą i tworzenia własnego katalogu trofeów. Miałem przy tym sporo szczęścia, bo przypadkiem udało się trafić na firmę spoza Polski która miała nie dość, że ciekawe, odmienne wzornictwo, to jeszcze duży magazyn wypełniony po brzegi i atrakcyjne ceny. Minus był taki, że trzeba było jednorazowo kupować większe partie towaru, żeby opłacał się transport. Przypomnę, że to nie były czasy, że wszystko można było znaleźć w internecie, tak jak dziś. Swoje kontakty i renomę trzeba było wypracować osobiście. Wiązało się to z mnóstwem podróży po całej Europie. Nareszcie można było z dumą pokazać klientom coś, co wywoływało efekt „WOW”.
Zdecydowanym punktem zwrotnym w historii firmy były pierwsze targi. Udało się pozyskać ostatnie dostępne stoisko 2×2 metry, gdzie na pożyczonych szklanych regałach ekspozycyjnych wystawiliśmy dosłownie wszystko, co mieliśmy w ofercie. Było tego tak dużo, że na stoisku było ciężko się obrócić. Wszystko było kolorowe, błyszczące i podświetlone – wyglądało po prostu super. W pewnym momencie ilość zaciekawionych osób zgromadzonych wokół naszego stoiska była tak duża, że nie sposób było prowadzić rozmowy z każdym z osobna, więc czekaliśmy chwilę, aż zbiorą się małe grupki po kilka osób, aby mówić raz, ale do większej ilości odbiorców. Wielkim zdziwieniem odwiedzających był fakt, że nie jesteśmy powiązani z żadną większą firmą, a wręczany przez nas katalog jest nasz własny. Do tego pozytywnie zaskakiwaliśmy cenowo, co pozostaje naszą mocną stroną do dziś.
Targi otworzyły nam horyzonty na zupełnie dotąd nieznany typ klienta – pośrednika handlowego kupującego do dalszej odsprzedaży. Właśnie wtedy zostaliśmy zauważeni przez ludzi z branży, co pozwoliło wypłynąć na szerokie wody. Od tamtej pory regularnie wystawiamy się na targach. Nie tylko po to, aby zaprezentować nasze nowości, ale też i po to, by spotkać się osobiście i uścisnąć dłoń naszym klientom, z którymi na co dzień dzieli nas dystans wielu kilometrów. To jednocześnie doskonała okazja, aby wsłuchać się w ich potrzeby i wyciągnąć z tego inspiracje do tworzenia nowych produktów.
Wyjście na rynek międzynarodowy miało dla nas duże znaczenie. Część odwiedzających nasze stoisko na targach to byli potencjalni klienci przybyli z innych krajów, z innymi zaś musiałem osobiście się spotkać w ich firmach. Tak jak wspomniałem wcześniej, odbyłem mnóstwo podróży po całej Europie, zarówno w poszukiwaniu dostawców, jak i odbiorców, cierpliwie docierając do kolejnych osób. To były tysiące kilometrów za kierownicą, które nie gwarantowały sukcesu. Po wielu latach efekt tego jest taki, że firma jest rozpoznawalna, a nasze produkty są sprzedawane w całej Europie. I choć nie jest to może ten sam poziom, jaki reprezentują giganci branży, to i tak jestem zadowolony i cieszę się tym, co udało się osiągnąć. Mając 22 lata, gdy zaczynałem pracę w tej branży, w najśmielszych snach nie marzyłem o tym, co osiągnąłem. Niewątpliwie, klientów przyciągnęło to, że nasz towar bazuje na innym wzornictwie niż to, które oferują giganci branży. Jesteśmy doskonałą alternatywą cenowo-produktową dla tych, którzy chcą odświeżyć swoją ofertę powtarzaną od lat. Ponadto naszym atutem jest fakt, że udało się osiągnąć idealny kompromis, dzięki któremu możemy znacznie elastyczniej zmieniać ofertę – w przeciwieństwie do ogromnych firm, które niekiedy jeden i ten sam wzór sprzedają przez kilka lat z rzędu.
Trudno powiedzieć, bo tak naprawdę nigdy nie snułem bardzo szczegółowych planów na przyszłość. Wszystko następowało po sobie spontanicznie i intuicyjnie. Być może można było osiągnąć więcej, szybciej i pójść dalej w krótszym czasie, a może właśnie taki spokojny długofalowy proces rozwoju firmy zapewnił jej stabilne fundamenty i pozwolił przetrwać trudne chwile, takie jak choćby pandemia COVID-19, podczas której nie zwolniliśmy ani jednego pracownika, gdy w tym samym czasie korporacje cięły koszty, redukując zatrudnienie. Takim mniejszym graczom rynkowym łatwiej jest się dostosować do trudnej sytuacji niż wielkim gigantom. Mój znajomy trener MMA powtarzał, że lubi walczyć z większymi od siebie przeciwnikami, bo duży pada na deski z większym hukiem. Tak samo jest z firmą. Dlatego nie mam w planach rozwoju do rozmiaru giganta, bo to nie jest mi do niczego potrzebne. Lada moment uruchamiamy nasz nowy sklep internetowy, który znacznie usprawni proces składania oraz realizacji zamówień. Ponadto już za kilka tygodni wzbogaci się nasz park maszyn, ponieważ przybędzie nowa drukarka UV pozwalająca drukować na rozmaitych materiałach. Dzięki temu będziemy w stanie zaspokoić potrzeby nawet bardzo wymagających klientów – i to się najbardziej liczy. Niebawem też planowana jest budowa magazynu, który pozwoli pomieścić wszystko to, co jest potrzebne do stabilnej i płynnej pracy.
Co będzie dalej? Czas pokaże. Na pewno kierunek działania jest jeden – cała naprzód. A co z tego wyjdzie, zobaczymy już niebawem i opowiem przy kolejnym jubileuszu firmy.
20 lat minęło bardzo szybko. W tym czasie przeszliśmy drogę od firmy garażowej do europejskiego gracza. Skoro nawet gigant komputerowy z jabłkiem w logo zaczynał w garażu, to znaczy że jeszcze wiele przed nami…
Rozmawiała Katarzyna Lipska-Konieczko
Bartosz Bazak
Absolwent Liceum Ekonomicznego nr 1 w Warszawie na kierunku „Ekonomika i organizacja przedsiębiorstw”. We wrześniu 2004 r. przerwał studia na kierunku menedżerskim na rzecz pracy we własnej firmie. Prywatnie interesuje się piłką nożną i kickboxingiem. Lubi podróże, a największą przyjemność sprawia mu nauka języków obcych (jest samoukiem). Obecnie mówi biegle po angielsku, włosku i rosyjsku. Zamierza kontynuować naukę chińskiego, a najnowszą inspiracją to hiszpański. Ma 2 synów, którzy (jak ma nadzieję) przejmą po nim stery w firmie.
Artykuł ukazał się w ostatnim numerze OOH magazine. Do wglądu online TUTAJ.