O życiowej pasji, MM Communications i dobrze zorganizowanym evencie rozmawiamy z Krzysztofem Materną, prelegentem EVENT MIX 2017.
Od wielu lat funkcjonuje Pan w branży medialnej. Pracuje Pan jako aktor, reżyser, satyryk, producent telewizyjny, konferansjer – skąd tak szeroki wachlarz zainteresowań?
Od wielu lat funkcjonuję w branży, stała się ona moim życiem, pasją, a przy okazji jej rozwoju w Polsce, sam również się rozwinąłem. Zainteresowania i różnorodność działań związane są z kolejnymi etapami mojego życiorysu i rozwojem, o którym wspominałem. Kiedy uświadomiłem sobie, że jako konferansjer zapowiedziałem wszystko w tym kraju, co jest do zapowiedzenia w różnych odmianach tej dziedziny, to zaczęło mnie to nudzić, zwłaszcza, że dziedzina ta, która ośmielę się nazwać sztuką, od wielu lat przeżywa regres. To co ja myślę o konferansjerce i czego się nauczyłem we współczesnym wydaniu właściwie już nie istnieje. Chęć do żartowania i naturalne skłonności wyniosłem z czasów działania w kulturze studenckiej. Żartowałem na FAMAch, w kabaretach, w Piwnicy pod Baranami, w redakcji satyry Programu Trzeciego Polskiego Radia, w audycji radiowej ,,ITR” i w programie ,,60 minut na godzinę”. Aż przyszła propozycja stworzenia duetu telewizyjnego z Wojciechem Mannem, z którym nie tylko żartowaliśmy (,,Za chwilę dalszy ciąg programu”), ale zrobiliśmy jako autorzy i reżyserzy paręset godzin programów telewizyjnych, które dla pewnego pokolenia stały się kultowe. Ślad naszej działalności obecny jest w Internecie. Pełno jest tam naszych starych skeczy, które jak się okazuje są aktualne do dziś, co przynosi nam satysfakcję. Reżyseria i mój eksternistyczny egzamin w tej dziedzinie, który zdałem przed Komisją Państwową pod przewodnictwem prof. Bardiniego (zdawałem go wspólnie ze Stanisławem Tymem) w sposób naturalny przełożyły się na moje podstawowe zajęcie i zawód, które wykonuję do dzisiaj pracując dla potrzeb teatrów, wielkich widowisk, eventów i festiwali.
Wraz z Panem Wojciechem Mannem stworzył Pan MM Communications, czym konkretnie zajmuje się firma, jaka jest jej historia?
MM Communications było naturalnym etapem sprofesjonalizowania mojej i Wojtka działalności z założeniem, że interesuje nas praca, która nie przynosi nam wstydu i jest na odpowiednim poziomie artystycznym i merytorycznym. Nasza firma nigdy nie była nastawiona na zysk tylko na poziom, który wynikał ze wspólnego z naszymi klientami przekonania, że robimy coś wartościowego.
Wynika z powyższego, że pracował Pan przy organizacji eventów, kiedy to pojęcie w Polsce jeszcze nie funkcjonowało. Co kryje się według Pana pod hasłem dobrze zorganizowany event?
Hasło event jest hasłem rzeką. Każdy event jest inny i czemu innemu ma służyć. Rozwój tego rynku i konkurencja powoduje, że wśród ich natłoku wynikającego z mody zdarzają się pozycje intrygujące i wartościowe, ale niestety dzieje się to rzadko. Widoczny jest za to rozwój technologii, której zastosowanie podczas tego typu widowisk jest niestety najbardziej doceniane ze wszystkich elementów składowych przedsięwzięcia. Technologia i efekty najczęściej zastępują brak warstwy kreacyjnej, przez co zaciera się świadomość tego co publiczność eventu powinna z niego wynieść. Jeżeli wynosi wyłącznie efekt: ,,wow, ale migali fajnie” możemy z całą pewnością sądzić, że event nie był udany.
Czy współpracują Państwo tylko z klientami z Polski, czy również z zagranicy?
Generalnie, poza Philip Morris, z którym zaczynaliśmy nasza przygodę eventową i poza klientami agencji Publicis, którą wspólnie z Wojtkiem zakładaliśmy w Polsce, pracujemy dla polskich klientów. Jesteśmy jednak wyspecjalizowani w produkcji koncertów z wielkimi światowymi gwiazdami, zwłaszcza środowiska jazzowego. Przez moje inscenizacje przewinęli się najwięksi w historii jazzu, zarówno polskiego, jak i światowego.
Solidarity of Arts i Festiwal Filmowy w Gdyni, czy nadal opiekują się Państwo tymi wydarzeniami?
Zarówno festiwal Solidarity of Arts, jak i festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni to imprezy obsługiwane przez naszą agencję do roku ubiegłego. Nasze działania były kompleksowe. Począwszy od zawartości imprez towarzyszących festiwalu w Gdyni, działalności reklamowej na rzecz festiwalu i jego marketingu kończąc na produkcji imprez galowych. Jeżeli chodzi o festiwal Solidarity of Arts, to mogę powiedzieć, że uważam go za swoje dziecko, które rozwijałem i do którego mam ogromny sentyment, bo przyniósł mnie i widzom wiele chwil prawdziwej artystycznej satysfakcji.
Czego według Pana nie może zabraknąć na evencie, jakie są składowe udanej realizacji?
Na evencie nie może zabraknąć niczego co jest jego składową. Liczy się przede wszystkim świadomość, po co robimy event, kto jest jego odbiorcą i czemu on ma służyć. W obecnych czasach, i to będzie tematem mojego wystąpienia najmniej uwagi poświęca się kreacji. Rzadko agencje eventowe posiadają dział kreacji składający się ze specjalistów takich jak scenarzyści i reżyserzy. Panuje przekonanie, że każdy dobry organizator może zrobić dobry event, nierzadko przy pomocy przedstawicieli zawodów kreacji doangażowanych z zewnątrz. Jeżeli do tego dołożymy zleceniodawców, którymi są działy marketingu, to efektem jest połączenie gustu grupy ludzi, która z kreacją ma niewiele wspólnego. I tak powstaje efekt ,,wow”.
Jak na przestrzeni lat Pana zdaniem zmienił się rynek event & MICE? Jak widzi Pan przyszłość tej branży w Polsce?
Zawsze widzę przyszłość, bo jestem optymistą. Jeśli chodzi o najbliższą, to widzę dużo eventów narodowych.
Rozmawiała Magdalena Wilczak
Artykuł ukazał się w OOH event! Pobierz wersję online: TUTAJ.