Logo

Event MIX

Między wódkę, a zakąskę / Marcin Gieracz

Wyjazdy firmowe od lat organizowane są na jedną modłę – dużo atrakcji, ale przede wszystkim dużo picia, jedzenia i jeszcze raz picia. Owszem, kiedy jak nie na takich wyjazdach można, a nawet trzeba się napić. Ale czy zawsze tak musi być? Według mnie istnieje coraz więcej alternatywnych możliwości spędzania wspólnego czasu przedstawicieli firm ze swoimi klientami lub między pracownikami na wyjeździe typowo integracyjnym. Na te właśnie i na inne możliwości chciałbym zwrócić uwagę, a nawet wzbudzić nimi zainteresowanie.

Kiedy wyjazd się udaje?
Najczęściej po takim wyjeździe, podczas którego duuużo się wypiło człowiek wyjeżdza z ogromnym kacem nie tylko pod kątem tego, co wlał, ale tego, co wylał z siebie w postaci smutków i rozterek. Jako strateg i organizator sesji, szkoleń czy seminariów mam za sobą setki takich spotkań, kiedy prędzej czy później dopada nas drugie dno stresu – frustracja. Dla mnie, jako również coacha, jest to choćby jeden z konkretnych argumentów, który poddałbym pod rozwagę czy aby na pewno zawsze trzeba luzować atmosferę dużą ilością używek? Wyjazd udaje się wtedy, kiedy zadbaliśmy o dobrą atmosferę, ale też zaoferowaliśmy swoim partnerom biznesowym, kolegom czy współpracownikom doznania, które po pierwsze będzie się dobrze wspominać, a po drugie, które zbudują w uczestniku coś więcej niż tylko “fajnie było”. Bo, “fajnie” to nierzadko, nijako. I tu nie można się nie zgodzić w tymi, którzy teraz pomyślą, że przecież istnieje wiele różnego rodzaju form spędzania czasu na takich wyjazdach w postaci survivalowych czy ekstremalnych wręcz doznań. I o to właśnie chodzi. Ale gdyby pójść o jeden krok dalej i nie wracać na noc do pięknego hotelu, który uraczy nas wódką i przekąską oraz zabawą do białego rana… tylko zostać w lesie, w górach czy gdzieś na pustyni?

Ludzie chcą jeszcze więcej
Organizując wyprawy czy wyjazdy integracyjne warto spojrzeć na swój pomysł również przez pryzmat tego, co nasi potencjalni uczestnicy już przeżyli. Swego czasu w jednym roku miałem przyjemność być na trzech imprezach, a na każdej niemal te same, choć fajne, tematy: quady, wspinaczka skalna, rafting, a wieczorem grille. Super, choć już sama formuła, kiedy zapytać uczestników, jest nużąca. Ileż można jeździć, strzelać z łuku czy wisieć na linie przy skale. To taka adrenalina, ale dla dzieci. Ludzie chcą prawdziwych atrakcji. Ludzie potrzebują wręcz niezapomnianych wrażeń, których kanwą będzie przełamanie swoich wewnętrznych barier. Jazda Porsche po lodzie w Skandynawii jest czymś innym niż jazda Subaru na torze wyścigowym pod Kielcami. Jasne, budżet robi różnicę, niemniej i na to jest sposób. Jedną z moich najpiękniejszych wypraw typu inscentive pod kątem integracji, ale także przeżyć, był zimowy trip w Tatrach, który trwał dwa i pół dnia. Pierwszy raz wówczas, zresztą nie tylko ja, miałem na sobie rakiety śnieżne, później raki. Pierwszy raz widziałem góry od środka w warunkach lodu i śniegu, a słońce chciało wypalić oczy. Również wtedy w ogóle pierwszy raz spałem w namiocie wysoko w górach przy temperaturze minus 10 stopni. Autentycznie miałem wtedy wrażenie, że czuje to, co przeżywają himalaiści idący na Mount Everest. Tak, to były wrażenia niezapomniane, które odbiły swoje piętno na moje całe życie. Pamiętam doskonale, kto to zorganizował, jaki był cel tej wyprawy oraz wszystkich pozostałych uczestników. To była prawdziwa przygoda.

Znaczenie przygody
Słowo przygoda ma w tym momencie znacznie szersze konotacje niż nam się to może wydawać. Ludzie – pracownicy – dużych firm, a zwłaszcza korporacji to osoby, które z upływem lat nie potrafią funkcjonować w środowisku, którego nie kontrolują. Wszystko to, co nazywają swoją pracą, codziennymi obowiązkami mają uporządkowane i starannie wypielęgnowane. Są obrośnięci w nawyki i zwyczaje biurowe. Od spotkania do spotkania. Tymczasem takie trzy dni naszej wyprawy mogą, a nawet powinny wyrwać ich z tego letargu. Obudzić ich. Przerwać tę oplatającą ich nić, sznury i węzły standardu biurowego lub korporacyjnych zasad. Stąd im więcej przygody, która nie pozostawia krzty miejsca na rozmyślania i użalania się nad swoim życiem, tym więcej gwarantowanej extra zabawy i ogromnych, dobrych emocji. W jednej z firm z branży budowlanej zaprojektowaliśmy komunikację marki, która opiera się o kwestie, “zahartowania – przesuwania swoich granic wytrzymałości”. To stworzyło nam obszar do organizacji różnych wyjazdów krótszych czy dłuższych, ale zawsze podporządkowanych przygodzie. Podczas jednego z nich ekipa uczyła się przebywania w lesie w skrajnych warunkach. Zmuszona do upolowania sobie jedzenia (nie było to łatwe), następnie przygotowania z tego wywaru do zjedzenia oraz zbudowania obozowiska do noclegu. Całe trzy dni widać było skupienie oraz koncentrację. Choć to zabrzmi kolokwialnie, ale tak czułem – ci panowie odkrywali swoją męskość. I to było kluczowe dla powodzenia tej oraz innych, podobnych wyjazdów.
Swego czasu zaprosiłem inną firmę na wyjazd w Alpy. Pokazałem im kompletnie odmienną dla nich formę wchodzenia na góry – wysokie góry. Tę formę można spokojnie nazwać zdobywaniem gór, gdyż szlak prowadził tzw. via ferratą (stalowa lina przymocowana na stałe do skały, do której wspinający przyczepia się specjalną lonżą). Każdy z uczestników został przeszkolony i wyposażony w taką lonżę, kask oraz uprząż. To naprawdę niezwyczajne pokonywanie swoich lęków i strachów związanych z wysokością, ekspozycją oraz byciem w warunkach wysokogórskich. Byliśmy tam kilka dni, ale ani razu nie słyszałem, że ktoś wspomina o pracy – wszyscy pochłonięci byli wrażeniami. Ten wyjazd także okazał się czymś zupełnie nowym, innym, a przede wszystkim miał wyraźny akcent przygody, bo każdego dnia spaliśmy gdzie indziej, zdobywaliśmy inne pasmo górskie, a uczestnicy uczyli się planowania strategicznego przez pryzmat opracowania planu na każdy dzień z osobna. Ja miałem wiedzę, umiejętności i doświadczenie (to strategiczne i to wysokogórskie) – oni musieli z wykorzystaniem różnych technik wyłuskać ode mnie te wszystkie elementy i stworzyć plan działania/wspinaczki: gdzie zaparkować, gdzie zacząć, którym szlakiem wejść, którym zejść, itp. Wyprawy miały charakter dosłownie całodziennej wędrówki, w tym od 3 do 5 godzin samej wspinaczki. Kilka lat temu miałem taką refleksję, że ludzie wcale nie potrzebują alkoholu, aby dobrze się bawić, choć na większości imprez czy wyjazdów zwyczajowo jest obecny więc sobie używają na całego. Natomiast problem w tym, że w dobie obecnego szybkiego i stresującego życia ludzie naprawdę potrzebują przysłowiowego „kopa”. I to wcale nie musi być szybka jazda samochodami typu Ferrari czy Bugatti na torze Silverstone w Anglii. Wystarczy wziąć ich w Bieszczady i zostawić z tropicielem lub myśliwym. Wystarczy dać im formułę przygody, której scenariusz napisze samo życie. Takie imprezy czy wyjazdy integracyjne mają największy sens oraz są najbardziej konstruktywne. Zatem, ahoj przygodo!.

Marcin Gieracz – Strateg&Coach, konsultant ds. strategii marketingowych CEO i Dyrektor Strategiczny w Rubikom Strategy Consultants (www.rubikom.pl), CEO i główny trener Kuźnia Strategów (www.kuzniastrategow.com), Dyrektor Zarządzający i CMO w PlugSale Sp. z o. o. (www.virtoo.pl,
www.i3D.pl, www.i3dnetwork.pl); Twórca badań konsumenckich ShoppingShow (www.shoppingshow.pl); Pomysłodawca i współtwórca pierwszego w Polsce e-magazynu dla marketerów i zarządzających Strategy Journal (www.strategyjournal.pl); Wykładowca studiów podyplomowych „Zarządzanie przedsiębiorstwem” w Akademii im. L. Koźmińskiego w Warszawie Autor e-booka „Ogarnąć Kosmos – o marketingu i strategii”. Pasjonat MTB oraz włoskich Dolomitów. Certyfikowany nauczyciel koreańskiej odmiany jogi SUNDAO i sztuki oddechu EQHC.

Artykuł ukazał się w piątej edycji Katalogu OOH event. Pobierz wersję online TUTAJ.